Ładowanie

001#_Początek

Nigdy nie interesowałam się roślinami. Do 30. roku życia, jeśli w ogóle miałam jakieś rośliny, były to głównie kaktusy, którym nie poświęcałam zbyt dużo uwagi. To moja mama była zawsze królową roślin domowych. Jej parapety uginały się pod ciężarem różnorodnych gatunków, a każdy zakątek domu tętnił zielenią i kolorowymi kwiatami. Ja? Byłam szczęśliwa, kiedy mój kaktus przetrwał kolejny miesiąc.

Moje życie zmieniło się, kiedy pracowałam w fundacji, która wynajmowała dwa pomieszczenia w budynku dużej firmy. Pracowaliśmy tam wraz z innymi firmami podnajmującymi pomieszczenia pod biuro. Jednak nadszedł dzień, kiedy właściciel budynku ogłosił upadłość. Wszyscy musieliśmy znaleźć sobie nowe lokum. Wynajmujący powoli zaczęli się wyprowadzać, zostawiając za sobą w ciemnym zakamarku rośliny, których nie mieli jak przewieźć lub po prostu były im zbędne. Rośliny marniały w oczach, nie było na nie chętnych.

Zawsze byłam blisko natury, pochodzę z Mazur, gdzie przyroda jest wszechobecna. Patrząc na te zapomniane, umierające rośliny, poczułam, że nie mogę ich zostawić na pastwę losu. To, co mogłam, wzięłam w całości, inne ścięłam, licząc na to, że uda mi się je ukorzenić. Wiele z nich było już w dramatycznym stanie. Nie było pewności, że uda się je odratować, ale wyszłam z założenia, że może da się jakoś pobudzić ich wolę walki o życie. A w najgorszym przypadku, zamiast zginąć tu, zginą u mnie ze świadomością, że ktoś jednak się nimi zainteresował.

Rośliny przyniesione do domu poustawiałam na parapetach, w kątach pokoju, na klatce schodowej – ogólnie, gdzie tylko znalazło się dla nich miejsce. Czytałam o nich, uczyłam się nazw, uczyłam się jak je pielęgnować – najpierw teoria, potem już poprzez doświadczenie. Powoli, dzień po dniu, zaczynały odżywać. Od pewnego momentu, jakby z wdzięczności za uratowanie, rośliny wystrzeliły i szybko zadomowiły się, odwdzięczając się bardzo szybkim wzrostem i swoim pięknem.

Zakochałam się w nich. Widok nowych liści i pędów sprawiał mi ogromną radość. Każdy sukces, każde uratowane życie roślinne, dodawało mi skrzydeł. I tak zaczęła się moja przygoda. Z czasem roślin zrobiło się coraz więcej i nadal nie czuję, że mam ich wystarczająco. Ale czy roślinomaniak jest w stanie kiedykolwiek poczuć, że to już ten moment, kiedy czuje się nasycony?

Moje mieszkanie stopniowo zamieniało się w prawdziwą dżunglę. Uczyłam się, jak doglądać różnych gatunków, jakie warunki im zapewnić, jak reagować na ich potrzeby. Rośliny stały się nieodłącznym elementem mojego życia, przynosząc mi spokój i satysfakcję.

Dziś, patrząc na moją domową dżunglę, czuję dumę z każdej uratowanej rośliny. Każda z nich ma swoją historię, każde nowe liście przypominają mi, jak daleko zaszłyśmy razem. Moja podróż z roślinami doniczkowymi zaczęła się przypadkowo, ale teraz wiem, że to było przeznaczenie. Rośliny nauczyły mnie cierpliwości, troski i radości z małych rzeczy i raczej nigdy nie wrócę do życia bez nich.

Moje rośliny stały się czymś więcej niż tylko ozdobą wnętrza. Są świadectwem mojej troski, zaangażowania i miłości. Każda nowa roślina, którą przygarniam, przypomina mi, jak zaczęła się ta niezwykła przygoda. I choć czasem bywa trudno, każda chwila poświęcona na pielęgnację mojej zielonej rodziny jest warta tego wysiłku. Czy kiedykolwiek poczuję, że mam ich wystarczająco? Nie sądzę. Ale to właśnie jest piękne w tej pasji – ciągłe odkrywanie, nauka, radość z każdej nowej zielonej duszy i ten wewnętrzny spokój – lek na całe zło…

Udostępnij: